• Home
  • Autorka bloga
  • Profil kosmetyczny
  • Kontakt & Współpraca
  • Polityka Prywatności
Obsługiwane przez usługę Blogger.

iliz

Koniec miesiąca nie może obyć się bez denka. ;) Toteż dwumiesięczne pojawia się dziś. :) Jeśli jesteście ciekawi co zużyłam i co krótko sądzę o tych produktach - zapraszam.


Tym razem pojawia się najwięcej produktów do włosów - praktycznie całe denko się na tym opiera. Następne będzie pewnie obfitować w produkty do ciała. ;)



Dzisiejsze denko zacznę od olei. Zużyłam trzy.


"Nieśmiertelny" olej Babydream fur Mama - bardzo się cieszę, że w końcu odnalazłam go w swoim Rossmannie. ;) Jest wydajny, tani i działa. Włosy są zdrowsze, bardziej błyszczą a i samo nakładanie go nie nastręcza problemów. Jedyny minus to otwór przez który nalewamy produkt - ja swój olej BFM przelałam do wygodniejszej buteleczki. Zdecydowanie nie jest to moja ostatnia buteleczka.

Green Pharmacy, olejek łopianowy z czerwoną papryką - podobno na pomóc w walce o centymetry. Niestety nie zauważyłam aby włosy urosły w trakcie jego używania więcej niż 0,5 centymetra niż normalnie. Trochę szkoda. Nie kupię ponownie.

Olej rycynowy - u mnie duża butla. Bardziej się opłaca. Pomimo jego zapachu, gęstości i lepkości na stałe zadomowił się w mojej pielęgnacji (choć do rzęs i brwi jakoś ciężko mi się przekonać aby go używać). Mieszam go często z innymi lub dodaję do masek przed myciem. Będę musiała kiedyś wypróbować tylko na skalp z masażem, na razie jednak mam coś innego.



Batiste uwielbiam z zdania nie zmienię. :D Szkoda, że z dostępnością gorzej. :(

Isanę kupuję tylko w promocji, bo inaczej się nie opłaca - nie jest tak dobry jak Batiste i lubi osadzać się na włosach, także trzeba uważać.



Pantene, odżywka do włosów gęste i mocne - niebawem pojawi się recenzja całego zestawu z tej serii, ale sama odżywka fajnie wygładza i zmiękcza włosy. Nie zauważyłam by jakoś mocno wpływała na ich gęstość.

Dove, odżywka Split Ends Rescue z linii Dove Damage Solutions z Aktywnym Serum Spajającym - ma nawilżyć i zregenerować włosy...aha. Oprócz tego że wygładza włosy i ładnie po niej pachną nie zauważyłam nic więcej. Ach i skład długaśny... Ale człowiek uczy się na błędach, a ta odżywka długo w zbiorach leżała. ;)

Isana, odżywka połysk jedwabiu - jeśli chodzi o moje włosy niewiele im daje, ale za to do emulgowania oleju nadaje się znakomicie, bo i cena w promocji niska, więc nie szkoda. ;)



Woda brzozowa od Isany - kupiłam ją zanim poczytałam recenzje. Męczyłam ją długo, ale w końcu dobiła dna. Niestety niewiele robi. Używałam jej później do płukanki i pod olej. Nie polecam.



Maska SericAl, Crema al Latte - to wbrew pozorom nie jest maska mleczka Kallos, ale jest bardzo podobna. No i starcza na długo. Włosy są po niej przyjemne w dotyku, trochę nawilżone, wygładzone i się nie puszą. Zrobię porównanie do Kallosa, bo wciąż mam tamto małe opakowanie - przekładałam z tej dużej butli do małego - mniej miejsca zajmuje w łazience.



Jedwabna kuracja od Marion - bardzo lubię i uwaga! mój brat też polubił to serum. :) Pisałam o produkcie (tutaj).


Lakier od Miss Sporty, nr 343 - tani pomarańczowy ładny lakier. Dobił dna. ;)


Plastry na wągry od Purederm - mam jeszcze bodajże 3 opakowania (albo dwa...) i wciąż nie mam o nich zdania. Raz działają a raz nie... Śmierdzą i cena też nie za niska (moje są z promocji w Biedronce). 



I to by było na tyle. Jak wasze zużycia? :)
9/28/2014 06:30:00 PM 11 comments
Cześć!
Czy są tu jacyś fani Naruto? Też nie możecie doczekać się każdego nowego odcinka - dzisiejszy bardzo mi się podobał i będę z wyczekiwaniem oczekiwać nowego. :D Taki dzieciak czasami ze mnie. ;)

Dziś nie będę jednak rozprawiała się o anime ;), a o tuszu do rzęs. Serdecznie zapraszam. :)

Tusz ten zakupiłam jakiś czas temu na promocji w Drogerii Natura. Za 17 złotych bodajże, czyli całkiem przyzwoita kwota. W gratisie otrzymałam potrójne cienie od Rimmela, więc wyszłam na tym interesie całkiem nieźle, bo cienie bardzo fajne. :D Muszę coś z nich zmalować i naskrobać słów kilka. ;)


Tak oto wygląda tusz Rimmel Extra Super Lash w wersji Curved Brush. Prosty design opakowania, trochę czerni, szarości, bieli, mały czerwony akcent (korona). Naklejka przypomina flagę Wielkiej Brytanii.



Tusz ma wyczarować na naszych rzęsach dramatyczny look (doprawdy?) i superowo rozdzielić nasze rzęsy. Nadaje się dla wrażliwców - podobno (nie umiem tego określić, bo choć oczy me lubią mi łzawić to nie dlatego, że jestem alergikiem, ot co;)).
Otrzymujemy 8 ml kosmetyku - jak na tusz - dosyć standardowo. Ważny 12 miesięcy od otwarcia.



Kolor 101 black black, czyli najczarniejsza czerń w wolnym tłumaczeniu.



Szczoteczka według rysunku powinna być wygięta i z włosia.



Voila - i takowa też jest. Jest na tyle miękka, że gdyby przypadkiem włożyć ją sobie w oko - nie raz mi się to przydarzyło z różnymi tuszami (ostatnio jednak coraz rzadziej, na szczeście) - to nie zrobimy sobie większej krzywdy (choć wiadomo - oko zacznie bardzo łzawić a makijaż ... ekhm będzie do poprawek ;)).


Szczoteczką wygodnie nakłada się tusz na rzęsy i całkiem nieźle je rozdziela. Wygięta część przyjemnie dopasowuje się do naturalnego łukowatego kształtu powieki.


Na początku tusz jest rzadki, ale nie skapuje z rzęs. ;) Później lekko gęstnieje, ale wciąż przyjemnie się go nakłada. Do tej pory nie zrobił się z niego "jeden wielki grud", więc jestem całkiem zadowolona.


Zmywanie go jest bezproblemowe. Nie jest wodoodporny więc nie potrzeba jakiegoś super micela czy dwufazówki.


Będzie idealny do dziennego makijażu i pokochają go dziewczyny/kobiety, które nie przepadają za zbyt mocno podkreślonymi oczami czy też takie, które nie lubią gdy tusz wygląda nienaturalnie. Dlaczego? Ponieważ, mimo zapewnień producenta tusz ten nie stworzy nam dramatycznego looku, no chyba, że nałożymy 3-5 warstw, ale to już byłaby przesada.


Kupimy go chyba w każdym sklepie z szafą Rimmela - są też inne wersje. Moja bratowa też lubi tę serię od Rimmela i ostatnio używa chyba tylko tych tuszy.

Jeśli chodzi o mnie to bardzo lubię używać go do zwykłego dziennego makijażu. Raz-dwa i rzęsy pomalowane.

Tak zaś wygląda on ma moich rzęsach. Jedna wiadomość: moje rzęsy nie są naturalnie ciemne - to henna zrobiona chyba dzień wcześniej.


Zapomniałam wspomnieć o tym, że ten tusz bardzo przyjemnie wydłuża nasze rzęsy nie sklejając ich. Wielki plus, bo lubię mieć długie rzęsy. :D



Ach tak, zanim ktoś przyczepi się, że tusz zostawia ślady na powiece (a ja go nie roztarłam - zapomniałam) - moje powieki i rzęsy są w tym bardzo uparte i każdy tusz jakiego użyję odbija się na powiece przy linii rzęs (a już kiedy nie mam henny to pomalowanie wszystkich równo graniczy z cudem... - i tak, próbowałam już różnych technik - zawsze ten sam efekt).

Reasumując, tusz bardzo polubiłam za wydłużenie, konsystencję, brak sklejania i przystępną cenę (bez promocji kosztuje 20-parę-złotych) i podejrzewam, że to nie moje ostatnie opakowanie. :)





9/25/2014 10:02:00 PM 12 comments
Hej hej, jak wam minął weekend? :)
Ponieważ ja byłam cały weekend zestresowana. ;) Czekałam na wyniki poprawki ale uff udało się zaliczyć ostatni egzamin. :) Niestety w zdobyciu tytułu magistra pojawiły się pewne schody ale o tym napiszę może kiedy indziej (o ile w ogóle się zdecyduję), ponieważ na samą myśl o tym wciąż się wewnętrznie gotuję.
Jutro jadę po wpis do Łodzi i do biblioteki. Ktoś chce wertować literaturę wraz ze mną? ;)

Dziś na tapecie kosmetyk, który wygrałam do testowania w Klubie Atelier Natury. Teraz czas na jego recenzję. :)

Jak wiecie, lub nie (ale się dowiecie ;)) uwielbiam wszelkie owocowe zapachy. :) Pomarańcze, brzoskwinie, mango, granaty etc. są wonną rozkoszą dla mojego nosa. Lubię też kwiatowe czy jadalne ;) zapachy, ale jednak te owocowe przemawiają do mnie wpierw.


Poniżej znajdziecie listę składników, jakie zostały zamknięte w tym musie i co robią dla naszego ciała. Znajdziemy tu kilka olei i ekstrakt z mango, który jest również w nazwie produktu. 



Co takiego ma zrobić owy mus? Ano uelastycznić, ujędrnić naszą skórę oraz zapobiegać i redukować cellulit. Czy rzeczywiście to robi przeczytacie dalej.



Skład krótki i naturalny a jednocześnie bezpieczny dla naszego zdrowia a to można sobie cenić. 



Jeśli chodzi o opakowanie to jest bardzo wygodne, poręczne i nie muszę się martwić, że coś przecieknie. Nakrętka łatwo i przyjemnie się odkręca i zakręca. Jest szczelna. Otrzymujemy 150 ml produktu. Mus nabieramy palcami i nie trzeba stukać, pukać czy co tam jeszcze w tubę aby wydobyć resztki produktu. ;)
Po wykończeniu na pewno do czegoś mi się przyda ponieważ lubię takie poręczne opakowania. ;)


Przejdźmy teraz do zapachu. Kiedy otrzymałam kosmetyk do testów miałam potworny katar i nie czułam żadnego zapachu (co było plusem gdy przejeżdżałam obok oczyszczalni ścieków ;)). Trochę mnie to denerwowało, bo bardzo chciałam się przekonać jak pachnie. Po tygodniu katar znikł a ja mogłam w końcu powąchać mus. 
Zapach jest słodki, owocowy, mocno przypomina zapach mango. :) To trochę taki powiew lata w te jesienne już dni. Bardzo przypadł mi do gustu. :)



Jeśli chodzi o konsystencję to jest ona dosyć zbita w opakowaniu, jednak gdy dotkniemy masy palcami jest ona przyjemnie mięciutka. Taki puchowy musik. Z wydobyciem produktu z opakowania nie ma żadnego problemu, co np. w przypadku maseł do ciała jest zawsze kłopotliwe.



W kontakcie z ciepłem dłoni mus zamienia się w olej. Patrząc na skład można się tego spodziewać, ale dla mnie był to malutki szok. ;) 
Mus ma taki lekko zielonkawy, jakby pistacjowy odcień, ale tylko gdy ma stałą konsystencję. Później robi się przezroczysty. 


Musu nie nakłada się zbyt wiele, ponieważ w postaci ciekłej jest go więcej. Jest też wtedy mocno lepki co nie każdemu się spodoba. 
Po nałożeniu na skórę jest dosyć tłustawy i zostawia taki lepki film na skórze. Polecam nakładać go wieczorem, ponieważ długo wysycha, a i to nawet nie całkowicie. 


Mus ten ma pomagać w ujędrnieniu i uelastycznieniu skóry. Po dwóch tygodniach stosowania ciężko określić czy rzeczywiście pomaga, bo jednak takie produkty stosuje się na ogół przynajmniej miesiąc, ale mam wrażenie że skóra na udach (gdzie głównie go nakładałam) jest delikatnie bardziej miękka i jędrna, ale niewiele. Przy dłuższym stosowaniu efekt na pewno byłby wyraźniejszy.
Czy ubyło mi centymetrów? Ze 3-4 milimetry tak, ale nie więcej. Nie napiszę ile cm ma moje udo bo byście się przerazili. ;)
W dodatku można by robić z tym musem kompres co mam zamiar jeszcze wykonać. Chodzi o to aby posmarować daną część ciała kosmetykiem, następnie owinąć się folią spożywczą i otulić się jeszcze czymś ciepłym. Później zrobić peeling (lub już nie) i nałożyć coś mocno nawilżającego - efekty są ponoć lepsze (zwłaszcza na cellulit).


O kwestii cellulitu się nie wypowiem, ponieważ go posiadam i jak dotąd się go nie pozbyłam. Po użyciu musu jednak dosyć często (o ile pozwalał mi na to czas - bo jak wiecie miałam gości z zagranicy) szorowałam się szczotką z włosia do ciała (taką drewnianą z FYB). Trochę lepiej wchłaniał się dzięki temu mus i nie kleił się już tak mocno. 


Mus można kupić [tutaj] w cenie 25 złotych za 150 ml. Są również jeszcze 3 inne wersje. 
Mus ważny jest przez 6 miesięcy od otwarcia i jest to wystarczający okres, ponieważ przy codziennym stosowaniu wystarczy na góra 1,5 miesiąca (jeśli raz dziennie) i zależy też w ile miejsc będziemy go aplikować. 




Produkt oceniam na cztery z plusem z uwagi na to, że zbyt długo się wchłania i na pewno nie będzie odpowiedni na lato, gdy jest upalnie. Być może przy dłuższym stosowaniu podwyższyłam ocenę o jeden punkt, ale obecnie ciężko mi jest o tym orzec. ;)

9/22/2014 06:31:00 PM 10 comments
Witajcie. 
Dziś zapowiedziana recenzja olejku Shikakai, który otrzymałam do testów dzięki fanpejdżowi Ani. Współpracuje ona ze sklepem Bombay Bazaar i poszukiwała dwóch blogów do testów wybranego przez siebie olejku. Zgłosiłam się i udało mi się. :) Wybór olejków był duży i w końcu wybrałam dwa - bo wciąż nie potrafiłam się zdecydować. ;) Pani Katarzyna ze sklepu zdecydowała się na wysłanie do mnie olejku Hesh Shikakai i taki też testowałam od 19 sierpnia. Recenzja miała pojawić się w poprzednim tygodniu ale z uwagi na różne prywatne sprawy nie udało mi się jej opublikować. Ale oto jest! :)


Na wstępie chciałabym napisać, iż olejowanie włosów było dla mnie nieznane jeszcze dwa lata temu. Wtedy używałam najczęściej szamponu, czasem jakiejś odżywki a maska do włosów to już było święto. Jednak, gdy poznałam tę metodę to - choć na początku efekty były słabo widoczne - polubiłam się z olejowaniem i mimo iż nie olejuję codziennie to sporo ta metoda dała moim włosom, które z natury są cienkie i delikatne. A już po nieudanym rozjaśnianiu u fryzjerki były tragedią totalną a z efektami tamtego zabiegu zmagam się po dziś dzień - nie chciałam drastycznie obcinać włosów bo wiem już że w takiej fryzurze wyglądam niekorzystnie. Jeszcze kilka miesięcy i pozbędę się całkowicie rozjaśnionych włosów. :) 
Do poprawy kondycji moich włosów w ostatnim czasie przyczyniła się oczywiście bogatsza pielęgnacja. Nigdy wcześniej jednak nie stosowałam indyjskich olejków, choć sporo o nich czytałam. Czy miesiąc stosowania takiego olejku poprawił jeszcze bardziej kondycję moich włosów? Zapraszam do lektury. 


Producentem olejku który otrzymałam jest HESH HERBAL. Na stronie sklepu BB znajdziemy również kilka innych produktów tego producenta, w tym szampony do włosów oraz inne olejki. 

Prastara formuła Shikakai - ziołowy olej do włosów wzbogacony o ekstrakt z Shikakai, który jest naturalnym oczyszczeniem z nietłustymi właściwościami od czasów starożytnych. Preparat łączy w sobie dobroć Shikakai z innymi ziołami, które zwalczają gromadzenie się sebum na skórze głowy, aby włosy rosły piękne i zdrowe. Mieszanka naturalnych olejów, takich jak kokosowy, rycynowy i sandałowy, zapewnia pełne odżywienie i odświeżenie. Jest naturalnie lekki i nietłusty, łatwy w rozprowadzaniu, chroni każdy kosmyk włosów, pozostawiając włosy miękkimi, gładkimi i zdyscyplinowanymi. 
(tłumaczenie własne, także może nie do końca poprawne. ;))

Źródło
Shikakai to z łaciny "Acacia concinna". Jest drzewem rosnącym na terenie Indii i wschodniej Azji. Jest kolejną ważną, obok Amli i Eclipty, rośliną o właściwościach leczniczych i wzmacniających włosy indyjskiej medycyny - Ayurvedy.Dzięki naturalnej zawartości saponin oraz lekko kwaśnemu pH, Shikakai jest doskonałym i tradycyjnie stosowanym od wieków przez kobiety w Indiach środkiem myjącym i wzmacniającym włosy. Orzechy, po wyłuskaniu z dużych strąków, są suszone, mielone na proszek, następnie mieszane z wodą i w formie papki nakładane na włosy w celu ich umycia i odżywienia. Ekstrakt Shikakai oczyszcza włosy delikatnie, bez naruszania ochrony lipidowej włosa. Nie wysusza włosów i skóry głowy, pobudza także ich porost i wzmacnia cebulki. Stosuje się go także w walce z łupieżem. Włosy po zastosowaniu ekstraktu stają się gęstsze, grubsze i jedwabiście gładkie. Dla zwiększenia efektu wzmocnienia włosów Shikakai można łączyć z Amlą i Ecliptą. (Źródło)

Olejek Hesh Shikakai posiada esktrakt z orzechów Shikakai, aloesu, Amli, Brahmi, Maki, Neem, Methi oraz naturalnych olejków kokosowego, rycynowego i sandałowego. 


Jeśli chodzi o aplikację kosmetyku, najlepiej, według zaleceń producenta, nakładać olejek na całe włosy i skórę głowy na noc, trzy razy w tygodniu, aby dostrzec najlepsze rezultaty. 
Sam olejek trzymać w miejscu gdzie nie dociera słońce i nie jest zbyt ciepło. 


Jeśli chodzi o mnie to używałam go co drugi dzień na noc. Zdarzyło mi się raz nałożyć go w czasie dnia na jakieś dwie godzinki ale jednak gdy nakładałam na całą noc była to zdecydowanie lepsza opcja - dużo zależy od samego oleju. Niektórym wystarczy godzina, dwie inne lepiej nakładać na całą noc. 


Jeśli chodzi o skład to oprócz wcześniej wymienionych olejków znajdziemy tu olej roślinny, parafinę (która ma na celu przetrzymanie wody we włosach oraz posiada działanie antystatyczne oraz zmiękczające), zapach, isopropyl myristate (emolient suchy, wpływa na właściwości aplikacyjne kosmetyku - daje mu dobry poślizg; ma właściwości emulgujące i zmiękczające), cyclomethicone (emolient, rodzaj lekkiego oleju silikonowego lotnego, wpływa na dobry poślizg kosmetyku), ethylhexyl (filtr UV), methoxycinnamate (chroni kosmetyk przed pogorszeniem jego jakości pod wpływem światła) oraz barwniki. Z uwagi na dużą ilość naturalnych olei uważam że skład jest naprawdę dobry. 


Jeśli chodzi o opakowanie to olejek otrzymujemy w kartoniku. Napisy na nim są w języku angielskim i francuskim, tak jak i na buteleczce. Otrzymujemy 200 ml kosmetyku, więc całkiem sporo. 
Jak możecie zauważyć na kartoniku widnieje obrazek dwóch (właściwie trzech - widać część twarzy tej trzeciej) hindusek ubranych w tradycyjne stroje, gdzie jedna z nich nakłada olej na włosy drugiej (?). 
A na dole znajdują się orzechy Shikakai w otoczeniu kokosów i czegoś jeszcze. 


Przypatrując się raz jeszcze obrazkowi wydaje mi się, że jedna z tych kobiet to panna młoda, a dwie pozostałe zajmują się nią - jedna nakłada jej chyba hennę na dłonie a druga zajmuje się włosami. 

Od wielu lat jestem fanką bollywoodzkich filmów i obejrzałam ich całkiem sporo. Zawsze podziwiałam włosy hinduskich aktorek - ciemne, gęste i takie błyszczące. Po prostu piękne. Zastanawiałam się co one z nimi robią. Prosta sprawa - nakładają oleje na włosy. :)


Buteleczka jest plastikowa przez co jest lekka, ale wygodna w użytkowaniu. Sam olej ma ciemną barwę (taką pomarańczowo-brązową) i wodnistą konsystencję, dlatego też trzeba uważać z dozowaniem na dłonie.


Zapach olejku jest specyficzny i nie każdemu przypadnie do gustu. Pachnie mocno ziołami. Mojemu tacie kojarzy się z przyprawą w płynie magi, którą doprawia często rosół. Mnie jednak całkowicie nie przeszkadzał i cała noc z nim na głowie nie była dla mnie męczarnią. 
Zapach jest jednak tak intensywny że nawet po emulgowaniu oleju odżywką, dwukrotnym myciu głowy szamponem i nałożeniem na nie jeszcze lżejszej odżywki - włosy wciąż pachną olejkiem. Nie każdemu więc będzie to odpowiadać. Ja tam jednak mogę pachnieć ziołami. ;)


Wydajność jest całkiem niezła. Na moje włosy do łopatek, które nie są ani gęste ani przesadnie cienkie po miesiącu stosowania ubyło mi 1/3 opakowania, więc 200 ml starczy mi na 3 miesiące regularnego stosowania. Na dłuższe i gęste włosy starszy pewnie gdzieś na 2 miesiące. 


Na Bombay Bazaar za taką buteleczkę zapłacimy 20 złotych, więc nie jest to jakaś wysoka kwota. Dostępny jedynie przez Internet. 


Zmywanie jest łatwe, ponieważ olejek nie należy do super tłustych. Już od jakiegoś czasu myję głowę dwa razy a zużywam tyle samo szamponu (albo nawet mniej) gdy myłam tylko raz i nie zawsze włosy były domyte. 
Aplikacja na włosy również nie nastręcza problemów - nakładamy odrobinę na dłonie, rozcieramy i nakładamy na włosy. Mogą być suche, wilgotne lub mokre - jak kto woli. Na noc lepiej jednak aby olej był nakładany na suche lub wilgotne włosy (np. spryskane mgiełką).


Jakie jest jednak samo działanie olejku? Jak dla mnie - świetne. Włosy są bardziej zdyscyplinowane, zyskały jeszcze większy połysk (zwłaszcza moje naturalne odrosty) a i włoski które zawsze mocno mi odstawały - odstają odrobinę mniej. 
Nie zauważyłam przedłużonej świeżości włosów - ale i nie spowodował wzmożonej produkcji sebum. Może kiedyś będą się mniej przetłuszczać.
W okresie jesiennym często pojawiał się u mnie łupież - ot tak. Obecnie nie mam z tym problemu, a olejek fajnie natłuszcza skórę głowy - nie jest przesuszona, co po lecie często było moim problemem.
Włosy są jednak zdrowsze, mocniejsze, ładniejsze i dłuższe! Średnio raz na miesiąc przybywa mi 1,5 centymetra. Po miesięcznej kuracji z 17 centymetrów zrobiło się 20 centymetrów. Czyli o połowę więcej niż zazwyczaj, a to już coś. Przy czym warto zauważyć, że nie zawsze smarowałam olejkiem skalp, ale dosyć często. 


Z olejku jestem bardzo zadowolona - a moje włosy są coraz ładniejsze. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będą jeszcze zdrowsze i jeszcze piękniejsze.


Jeśli ktoś lubi eksperymentować z olejami lub dopiero zaczyna z nimi przygodę to tej olejek mogę zdecydowanie polecić - moim włosom pomaga, a są dosyć humorzaste. ;)


Reasumując: olejek ma intensywny ziołowy zapach, jego konsystencja jest wodnista, ale za to dobrze działa na włosy: są zdrowsze, mocniejsze, mniej się kruszą i zyskują większy połysk. Można go kupić tylko przez Internet, więc dla niektórych będzie to spory minus, ale jego cena jest przystępna. Ja go bardzo polubiłam to to nie jest na pewno mój ostatni indyjski olejek do włosów. :)






A tak wyglądają moje włosy obecnie: po stosowaniu olejku i małym cięciu u fryzjera. Zdjęcie robione w pochmurny dzień, ale i tak widać delikatny ich blask. 

Stosujecie olejki na włosy? Co o nich sądzicie? Używałyście tych typowo indyjskich? :)

9/20/2014 07:49:00 PM 7 comments
Newer Posts
Older Posts
  • W Strefie Azji
  • KOLORÓWKA
  • MANICURE
  • NAILART
  • BTS

About me

IMG-7958
Witaj na moim blogu, moim małym kawałku świata.
Mam 32 lata i pasjonuje mnie stylizacja paznokci, poznawanie kosmetyków do makijażu oraz pielęgnacji, w tym pielęgnacja azjatycka.
Zapraszam Cię do przeglądania zawartości bloga i zadawania pytań. :)


Social Media

Archive

  • ►  2022 (8)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2021 (7)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2020 (6)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (10)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2018 (49)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (8)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2017 (171)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (7)
    • ►  września (10)
    • ►  sierpnia (16)
    • ►  lipca (13)
    • ►  czerwca (15)
    • ►  maja (11)
    • ►  kwietnia (12)
    • ►  marca (23)
    • ►  lutego (23)
    • ►  stycznia (30)
  • ►  2016 (248)
    • ►  grudnia (12)
    • ►  listopada (25)
    • ►  października (29)
    • ►  września (20)
    • ►  sierpnia (19)
    • ►  lipca (18)
    • ►  czerwca (18)
    • ►  maja (15)
    • ►  kwietnia (17)
    • ►  marca (23)
    • ►  lutego (23)
    • ►  stycznia (29)
  • ►  2015 (255)
    • ►  grudnia (28)
    • ►  listopada (23)
    • ►  października (14)
    • ►  września (18)
    • ►  sierpnia (14)
    • ►  lipca (25)
    • ►  czerwca (21)
    • ►  maja (20)
    • ►  kwietnia (29)
    • ►  marca (25)
    • ►  lutego (24)
    • ►  stycznia (14)
  • ▼  2014 (110)
    • ►  grudnia (16)
    • ►  listopada (19)
    • ►  października (13)
    • ▼  września (10)
      • Denko nr 7 (sierpień & wrzesień 2014)
      • Extra Super Lash? O tuszu od Rimmel zdań parę
      • Klub Atelier Natury: mus wyszczuplający z mango od...
      • Hesh Shikakai - olejek do włosów prosto z Indii
      • Krótkie ogłoszenie
      • Neonowa panda ;)
      • So gentle pastel, czyli Candy Shop od Wibo
      • Celebruj Chwile z Arcy Joko: DIY, czyli Twój własn...
      • Lakiery Rimmel 60'seconds. Moje spostrzeżenia
      • Dary losu: lipiec & sierpień
    • ►  sierpnia (13)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (8)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (8)
  • ►  2013 (56)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (13)
    • ►  września (8)
    • ►  sierpnia (12)
    • ►  lipca (8)

Obserwatorzy

Popularne Posty

  • Holograficzno-brokatowe naklejki na paznokcie i Eveline miniMAX 136
    Dziś trzyczęściowy post: dwie krótkie recenzje i "zdobienie". ;) Głównym bohaterem jest lakier Eveline oraz naklejki do paznokci, ...
  • 3 kosmetyki od Ingrid Cosmetics: paletka cieni Matt and Glam, płynny rozświetlacz Silver i błyszczyk do ust
     Dziś przychodzę z recenzją paletki cieni, rozświetlacza i błyszczyka do ust marki Ingrid Cosmetics .
  • Sophin 202, czyli fuksjowo-magentowe rozproszone holo | Biała geometria rapidografem
    Dzisiejszego dnia, a właściwie jego końcówki ;) mam dla Was recenzję i swatche przepięknego lakieru holograficznego marki Sophin . Dodatkowo...
  • Pierścionkowe paletki do malowania na paznokciach: B. loves plates kontra Born Pretty Store
    Dziś chciałabym Wam przedstawić dosyć zabawny, ale interesujący gadżet. Okazało się, że w niemal tym samym czasie otrzymałam dwa, więc opisu...
  • Marzycielska paletka cieni do powiek Nabla Dreamy | recenzja | swatche
    Czasami są kosmetyki które są trochę droższe od tego co zazwyczaj kupujemy ale chcemy je mieć i kupujemy. Tak właśnie miałam z paletką Nabla...

Translate

Created with by ThemeXpose