W Strefie Azji: azjatycka kinematografia moim okiem

by - poniedziałek, marca 20, 2017

Długo zastanawiałam się jak ugryźć temat azjatyckiego kina i seriali, które lubię oglądać dużo bardziej niż np. polskie produkcje (choć są i takie które znam i bardzo lubię choć zwykle są to starsze produkcje). I stwierdziłam że zanim przejdę do konkretnych nazw to najpierw po prostu napiszę o samym podziale. Z jakich krajów, jakie gatunki itd. Taka trochę odskocznia od kosmetyków i paznokci, trochę lifestyle i w sumie dzięki temu można trochę poznać mnie samą. ;)



Najpierw warto uwzględnić fakt, że azjatyckie kino dzieli się pod względem państw. Całkowicie inne filmy tworzą Japończycy, Chińczycy czy Hindusi. Można jednak wyodrębnić kraje, które szczycą się pewnymi rodzajami kina i są albo już bardzo znane albo dopiero się wybijają. 



Dla przykładu: Hindusi słyną z kina Bollywoodzkiego i był okres gdy szukałam wielu filmów o tej tematyce. To chyba najdłuższe filmy na świecie, gdzie mamy zwykle romans i dramat w jednym, w oprawie pięknych strojów (jeśli chodzi o ich tradycyjne stroje), muzyki która porywa do tańca i historii które są zarówno wyciskaczem łez jak i receptą na uśmiech (i śmiech). Niektóre filmy można spokojnie nazwać klasykami kina hinduskiego, jak choćby "Czasem słońce, czasem deszcz", "Jestem przy tobie", "Gdyby jutra nie było", "Żona dla zuchwałych" czy bollywoodzka wersja książki "Duma i uprzedzenie". W ich kinie często widać ogromną przepaść pomiędzy bogaczami a biednymi a większość historii skupia się na miłości, często, że tak powiem tragicznej, ale w większości przypadków z happy endem na końcu. ;)
Jest trzech aktorów których kojarzę najbardziej i gdy widziałam ich nazwiska w opisie wiedziałam, że film raczej przypadnie mi do gustu. ;) Są to Shah Rukh Khan, Hrithik Roshan oraz Shahid Kapoor.
Jeśli zaś chodzi o aktorki to najbardziej kojarzę Aishiwarayę Rai, Amritę Rao czy Kareenę Kapoor.


Japońskie kino dzielę na anime, dramy oraz filmy (na przykładzie mang czy anime, choć nie zawsze). Moja miłość do azjatyckiego kina zaczęła się właściwie od anime i choć ostatnio nie oglądałam żadnego to mam do nich wciąż wielki sentyment. Zauważyłam, że japońskie seriale czy filmy bardzo różnią się od koreańskich i nie chodzi tylko o język czy nieco inną kulturę (choć są podobne). Różnica jest zauważalna chociażby w ścieżce dźwiękowej, która w Japonii jest bardziej "niezauważalna". Rzadko się wybija z historii, a same historie są jakby bardziej poważne, nawet jeśli są komediami. Nawet nie słysząc języka potrafię odróżnić kino japońskie od koreańskiego po samym klimacie tworzenia. Są jednak i takie dramy/filmy japońskie które są po prostu komiczne same w sobie, ale zdecydowanie nie każdy Europejczyk/Amerykanin dostrzeże na czym ten komizm polega.
Gdybym miała wymienić kilka anime które znam i lubię to na pewno byłaby to Czarodziejka z Księżyca, chyba najbardziej popularna i znana na świecie. Co prawda gdy przypomnę teraz lektora i to jak zamienili imię głównej bohaterce to chce mi się płakać ze śmiechu - jednak to wciąż moje ulubione anime z dzieciństwa. Dodałabym do tego Kapitana Tsubasę, którego oglądałam wraz z braćmi i choć strzał do brani potrafił ciągnąć się czasem przez jeden odcinek to cóż...sentyment pozostał. ;) A wersja z 2002 też mi się podobała. ;)
Jeśli chodzi o filmy to na pierwszym miejscu stawiam Rurouni Kenshin (wszystkie 3 części) - jak dla mnie świetnie zagrane, historię znałam już z anime, ale była wciągająca i naprawdę ciekawie pokazana w wersji aktorskiej a muzyka była niezaprzeczalnym atutem co mnie zaskoczyło bo zwykle w japońskich filmach jest dość słaba i niewybijająca się. Podobało mi się również Orange - taka "delikatna" ale jednak chwytająca za serce historia zwłaszcza gdy jest się romantykiem. ;) Z takich bardziej znanych może być Kyou, Koi wo Hajimemasu na podstawie mangi, które momentami śmieszyło a w innych momentach miałam łzy w oczach. I Kimi ni Todoke o dziewczynie której imię mylono z postacią z horroru. ;) Kojarzycie "Sadako"? :D
Z takich bardziej muzycznych moją uwagę przykuło Kanojo wa Uso o Aishisugiteru bo choć nie górnych lotów to jednak miało coś w sobie. Smutne było zaś dla mnie historyczne Ichi.
Prawdą jednak jest, że nie każdy zrozumie japońskie kino. I ja czasem też nie rozumiałam. ;)
A japońskie dramy? Trochę ich obejrzałam i na pewno podobało mi się zabawne Mischievious Kiss (obie części) gdzie główna choć głupiutka to mimo to była urocza i jakoś tak fajnie się ją oglądało. ;) Miło wspominam dość nową produkcję Suki na Hito ga Iru Koto, między innymi ze względu na głównych bohaterów. ;) Sama historia była jednak lekka, momentami zabawna i nawet jeśli były denerwujące momenty to i tak wspominam ją z uśmiechem na twarzy. Smutna była dla mnie bardzo drama Boku no Ita Jikan opowiadająca o młodym mężczyźnie, który nagle dowiaduje się, że choruje na stwardnienie zanikowe boczne (ALS), ale zakończenie było...zaskakująco miłe.


Korea Południowa jest coraz bardziej znana ze swoich dram i to nie tylko w obczyźnie ale również i na całym świecie. I muszę przyznać, że koreańscy scenarzyści nie raz mnie zaskoczyli swoimi pomysłami. I w następnych wpisach tego typu wspomnę o niejednej ciekawej dramie o przeróżnej tematyce. Niektóre stały się hitami, inne niekoniecznie i warto obejrzeć kilka nie tylko by pozachwycać się pięknymi cerami Koreanek i Koreańczyków (zwłaszcza głównych bohaterów, bo serio nie każdy ma tam "idealną" cerę) ale obejrzeć interesujące historie, posłuchać genialnie dobieranej do dram linii melodycznych czy piosenek, a nawet dowiedzieć się ciekawych rzeczy. A już wszelkie dźwięki w komediach potrafią mega rozbawić. Bohaterowie spoglądają na siebie ze złością? A może siłują się na spojrzenia? Zdecydowanie to usłyszycie. :D Klimat koreańskich a japońskich dram jest całkowicie różny i powiedziałabym, że koreańskie idą bardziej w europejski/amerykański klimat i choć są często mocno azjatyckie to jednak zdecydowanie różne od chińskich czy japońskich. 
Korea Płd. tworzy również filmy i niektóre z nich są naprawdę ciekawe, niektóre starsze produkcje potrafią wciągnąć.


Chiny zdecydowanie kojarzą mi się ze wszelkimi filmami akcji i sztuk walki. Bruce Lee, Jackie Chan, Jet Li i im podobni to nie tylko amerykańskie kino ale najczęściej chińskie produkcje. Uwielbiałam je oglądać od dziecka wraz z tatą i już tak mi zostało. ;) Ale sama żadnych sztuk walki nie umiem. :p
Można też wyróżnić dramy chińskiego kina i z tych które obejrzałam były całkiem ciekawe jak choćby jedna detektywistyczna z wątkiem romansu (Love me, if you dare), która sprawiała, że czasami miałam ciarki albo byłam mega ciekawa co wydarzy się dalej bo naprawdę nie potrafiłam sobie wyobrazić zakończenia całej dramy a co dopiero zakończenia każdej kolejnej sprawy.


Powinnam wspomnieć także o Tajwanie. Znam kilka ciekawych komedii romantycznych na których sporo się śmiałam jak choćby Bromance (o dziewczynie która przebrana jest za mężczyznę z powodu...przepowiedni...) albo Prince of Wolf - historia o mężczyźnie, który wychował się w górach z wilkami ale nie był całkowicie "dziki".
Do tej pory jednak nie wiem jakim cudem obejrzałam cały School Beauty's Personal Bodyguard, w dodatku po angielsku, skoro do tej pory nie zrozumiałam o co tak naprawdę w tej dramie chodziło i była...trochę zboczona i głupia. :p
Zabawne było również Murphy's Law of Love. Czy prawa Murphy'ego można wykorzystać w dramie? Pewnie! I wyszło im to naprawdę zabawnie. ;) A może jeden facet ale jakby dwóch w Fall in Love with Me?

Jest jeszcze Tajlandia i choć obejrzałam niewiele (naprawdę niewiele) tajlandzkich seriali (lakornów) to akurat te obejrzane były takimi, że ocierałam łzy które pojawiały się przez śmiech. ;) Full House (Thai) w wersji tajlandzkiej obejrzałam do końca i choć ich język jest dla mnie jeszcze trudniejszy do zrozumienia i zabawniejszy niż chiński to inne wersje mnie nie wciągnęły i ciężko było mi obejrzeć nawet jeden odcinek.


Czy zaciekawią Was takie wpisy? Jestem ciekawa czy wśród moich czytelników znajdują się osoby, które tak jak ja lubią azjatyckie kino...?


You May Also Like

0 komentarze